Jakieś pół roku temu do mojej żony Agnieszki zgłosił się człowiek (obecnie bezimienny, bo kontakt się urwał) z prośbą o wywiad. Materiał miał ukazać się w jakimś piśmie akademickim. Nie mam pojęcia czy do tego doszło, jednak sam wywiad doszedł do skutku i jak sądzę jest ciekawszy od większości tych, jakich ja udzieliłem. Dziś jego pierwsza część. Serdecznie zapraszam do lekturzenia!
Bezimienny oprawca: Jak się poznaliście? Czy już wtedy tworzył?
Agnieszka Kyrcz: Poznałam go jako Patryka, czyli basistę zespołu, w
którym śpiewała moja przyjaciółka. I dla mnie długo miał na imię Patryk.
Kazimierzem był w pracy, Januszem w
domu. Pomieszanie z poplątaniem… On był wtedy filarem tego zespołu, kolejni członkowie
w miarę upływu czasu wykruszali się. Pisał teksty piosenek i głównie zajmował
się właśnie muzyką.
Jeśli tworzył, to zdawała Pani sobie z tego sprawę? Może znała Pani
któreś z jego dzieł już wcześniej?
Gdy go poznałam, wiedziałam
jedynie, że gra w zespole. Na początku naszej znajomości często pisaliśmy do
siebie listy, takie zebranie myśli, co kogo gryzie, jak się zapatruje na dany
temat. Dla mnie osobiście były to takie przedłużenia naszych rozmów. Pamiętam
jak zdziwił mnie pierwszy list od niego, nie że go dostałam, lecz forma i
treść, taki literacki. Ujął mnie sformułowaniem „Rozdwojenie jaźni to gra mojej
wyobraźni”.
Ale nie dlatego zaczęliśmy być ze
sobą, że on jest twórcą. Jak dla mnie znacznie bardziej pociągające było to, że
jest policjantem. Sama kiedyś chciałam być policjantką. Na szczęście dla nas w
moim przypadku nic z tego nie wyszło; dwóch policjantów w małżeństwie to o
jednego za dużo.
Czy od razu wiedział, że zostanie pisarzem? A może zdecydował się na tę
drogę dopiero z czasem?
Dość długo marzył o karierze
gwiazdy rocka (śmiech). Tworzenie muzyki wiąże się z próbami, to oczywiste. Inaczej
się nie da. Nieszczęście polega na tym, że członkowie zespołu często nie
zjawiają się na próbach. Jeszcze gorsza jest sytuacja, kiedy nie mają do tego
serca. Wtedy najlepszy nawet zespół szlag trafia. Tak było i w tym przypadku. Zespół
był pierwszym i ukochanym dzieckiem mojego męża. Poczucie wspólnego tworzenia z
ludźmi, których pociąga jakaś pasja to cały Kazik. Gdy zaczęliśmy być ze sobą, te
próby bardzo mnie denerwowały. Dlaczego? Zabierały mi go. Jeszcze rozumiem, gdyby
to miało jakiś sens, szło w dobrym kierunku, ale jak on na próbę z Nowej Huty,
gdzie mieszkaliśmy, jechał półtorej godziny i wracał wkurzony, bo nie przyszedł
klawiszowiec, gitarzysta czy wokalistka, to nie było w porządku. Zaczęłam go
namawiać, żeby zajął się czymś innym, co sprawia mu frajdę, a najlepiej nie
wiąże się z opuszczaniem domu. Wygodne? Tak, bardzo, jednak nie tylko o wygodę
tu chodziło. Myślę, że pisanie w jego przypadku było kwestią czasu, bo
opowiadał mi, że państwo Kajtochowie zainteresowali się jego wierszami, mieli
mu pomóc w wydaniu ich. Publikował też liryki w tomikach grupy literackiej
Formacji Szesnaście. I chyba to były jego początki pisarstwa. Poza tym, gdy się
poznaliśmy, pokazywał mi setki stron zapisanych swoimi wierszami. Część z nich
została przerobiona na piosenki, cześć czekała na dogodną okazję. To jest też
jakiś jego upór, bo prawie nic z tego, co napisał nie może zostać wyrzucone,
zawsze może się przydać…. Gdy już zrozumiał, dojrzał do tej myśli, że najlepsze
dla niego będzie pisanie opowiadań, zabrał się za poprawianie „Teraz i na
zawsze” - swojego opowiadania, którego pierwszą wersję miał gotową od dawna. Poprawiał,
poprawiał i poprawiał…. To cały on. Uwielbia perfekcję.
Pytanie ogólne. Jak to jest być żoną pisarza? Na własnym przykładzie
zauważa Pani jakieś szczególne elementy takiego związku?
Mhm, to pytanie jest troszkę
dziwne dla mnie, bo równie dobrze można by zapytać jak to jest być żoną
policjanta. Na pewno nigdy nie chciałabym, aby moje dokonania w życiu
sprowadzało się do tego że jestem żoną p… - czy to pisarza czy policjanta,
czyli panią pisarzową, czy – w naszym przypadku - panią majorową. Myślę, że
jeśli ktoś ma partnera, który żyje swoją pasją, to wie o czym mówię… Bycie
pisarzem na pewno wiąże się z jakimś rozgłosem, większym czy mniejszym. Ten
rozgłos w jakiś sposób uderza również w pozostałych członków rodziny. Nasz
14-letni syn spotyka się z komentarzami typu: „Kyrcz, ten Kyrcz? Twój tata
pisze horrory?”, u mnie w pracy zdarzają się komentarze typu „O! Widziałam pani
męża w gazecie!”. Miłe to jest, nie ma co kryć. Osobną kwestią jest fakt jak
jego pisanie wpływa na nasze życie. Bo twórczość, która przecież sama się nie
robi, jest kosztem spędzania ze sobą wolnego czasu. Nie mamy go za wiele, ale on
musi nim tak rozporządzać, żeby znaleźć go dla mnie, dla dzieci, na załatwianie
różnych spraw ważnych i mniej ważnych (proza życia), a możliwością codziennego
pisania. Natomiast co do rzeczy, które można by określić mianem odróżniających nasz
związek od innych… Hm, staram się zwalniać go z niektórych obowiązków domowych,
zapewnić mu warunki do skupienia na pisaniu… Kiedyś mi to przeszkadzało, ale
już się z tym pogodziłam. Wiem, że on bez pisania nie może żyć, a kiedy długo
nie ma do tego okazji po prostu robi się wściekły.
Jak Kazimierz wpada na pomysły do swoich książek? (funkcjonuje jakby
nigdy nic i nagle na coś wpada, czy może cały czas coś notuje).
Na pewno robi mnóstwo notatek, na
najdziwniejszych kartkach i karteluszkach. Te notatki upycha w książkach,
portfelu czy torbie. Nauczyłam się, że nie mogę nic z tego wyrzucać, wszystko
jest „święte”, potrzebne, ważne. Co do pomysłów na jego opowiadania czy
powieści to jest podobnie jak kiedyś ze słuchaniem muzyki i wyłapywaniem
dźwięków do linii gitary basowej – mąż obserwuje wszystko wokół i wyszykuje
drobiazgi, słowa, sytuacje, które później służą mu do stworzenia różnych scen
czy dialogów w jego książkach.
Dodajmy, że te pomysły nie są zwyczajne, często epatują brutalnością,
wulgarnością czy erotyzmem. Skąd biorą się takie obrazy w Jego głowie?
Efekt końcowy stanowi jakby
wentyl bezpieczeństwa od ciśnienia rzeczywistości. We współczesnym świecie tych
elementów, o które pytasz, jest strasznie dużo. O brutalności czy wulgarności
nie ma co nawet wspominać, bo wystarczy wyjść na ulicę, czy włączyć telewizor w
porze nadawania dziennika TV. Nawet reklamy głupiej kawy czy kosmetyków, są bardzo
często przesiąknięte erotyką. Nikt mnie nie pyta, czy chcę oglądać nagie
kobiety na przykład w czasopismach przeznaczonych dla kobiet. Po prostu nie ma
przed tym ucieczki… Gatunek, w którym porusza się mój mąż, ma to do siebie, że
wszystkie te elementy są pożądane, a wręcz konieczne. Spróbowałby tego nie
zawrzeć i zaraz podniosłyby się krzyki „znawców” tematu odsądzających go od
czci i wiary. Zresztą, prawda jest taka, że nie cała jego twórczość jest taka.
Wiersze są bardzo intymne, romantyczne, czasem wesołe, czasem nostalgiczne,
zależnie od jego nastroju – kto czytał, ten wie.
Skąd z kolei fascynacja ludzką psychiką, która często odgrywa istotną
rolę w jego dziełach?
Ludzka psychika obejmuje
niezgłębione wręcz obszary i tajemnice, a że przemyślenia mojego męża także
bywają głębokie, siłą rzeczy jedno zgrywa się z drugim. Tym, co stanowi siłę
literatury, moim zdaniem jest przede wszystkim możliwość dzielenia się swoimi
przeżyciami, bądź tym co przytrafiło się innym ludziom, wzbogaconym o własny
komentarz, ogląd spraw. Myślę, że mój mąż nie chce pisać o przysłowiowej dupie
Maryni, że pragnie, by ktoś kto czyta jego utwory mógł coś z nich wynieść,
jakąś refleksję, temat do przemyśleń. Ja sama po przeczytania książki chcę o
niej pamiętać, podyskutować, wymienić się poglądami.
Tworzenie takich wizji sprawia mu przyjemność, podobają mu się? Czy
raczej są pewnego rodzaju narzędziem, aby pokazać coś innego? Co?
Gdyby nie miał z tego frajdy,
pewnie nie pisałby o tym. Żaden z twórców nie chce być nijaki, każdy próbuje
wyróżniać się na plus. W przypadku mojego męża jest tak, że on stara się
szokować, ale nie dla samego szokowania, tylko powiedzenia czegoś „od siebie”.
Nie dziwię mu się, że postępuje w ten sposób, sama nie lubię czytać
przesłodzonych romansideł czy innych trzystustronicowych „dzieł” o niczym.
Jak zachowuje się, gdy tworzy? Ma jakieś charakterystyczne zwyczaje
związane z tym procesem?
Nie są to jakieś wstrząsające
rytuały. Pije dużo kawy i herbaty… Zawsze musi mieć coś takiego pod ręką.
Zwykle nie robi afery z tego, że tworzy. Najczęściej pisze wieczorami, gdy
nasza córka już śpi, ja czytam, a syn uczy się albo ogląda telewizję. Każde z
nas robi wtedy coś dla siebie. Razem z synem wiemy, że w takich chwilach nie
należy mu zawracać głowy… Jak już powiedziałam, nie są to rzeczy szczególnie
intrygujące. Nie zabija chomika, żeby wprawić się w odpowiedni nastrój. Ma
gabinet, który urządził w taki sposób, by ułatwiało mu to „obrabianie” swoich
pomysłów. Nad jego biurkiem wisi tablica korkowa z przypiętymi do niej
notatkami, zdjęciami i reprodukcjami. Na lewo od niej ma reprodukcję obrazu z różnokolorowymi
maszynami do pisania, którą dostał w prezencie od przyjaciela. Zdaje się, że
pomaga mu to znalezieniu weny. Kiedy uchyli okno, wieczorami, w nastrój grozy
wprawić go mogą wyjące za oknem psy sąsiadów, co – z tego co mi mówił –
nieodmiennie wzbudza z nim mordercze instynkty. Czasami otwiera okno i krzyczy
na psy prosząc je, by schowały się w budach. Niekiedy „uśmiecha” się do nich
szeroko, pokazując swoje kły.
Świetny. Świetny pomysł na wywiad i sam wywiad, tak z zewnątrz.
OdpowiedzUsuńBtw, Kazek, a Twoje wiersze gdzieś kupić można? Jak już mam Cię na półce, to chcę mieć wszystko :D
Cieszę się, że podszedł Ci ten wywiad - sam z niego sporo się swego czasu dowiedziałem ;)
OdpowiedzUsuńA co do moich wierszyków, to podrzucę Ci przy okazji, bo mam jeszcze kilka sztuk antologii :)
Zdrowaśki!