czwartek, 7 lutego 2013

Wywiad z Agnieszką - część druga

Zgodnie z obietnicą prezentuję dziś drugą część wywiadu-rzeki z Agnieszką, która opowiada między innymi o tym jak po lekturze jednego z moich opowiadań przestała jej smakować kawa... Chodzi o "Q", który to tekst - według opinii niektórych - mogłoby stanowić całkiem skuteczny element terapii odchudzającej.

Bezimienny oprawca: Proces twórczy to jeden dłuższy okres, kiedy coś zmienia się w jego usposobieniu, czy może pisze zawsze trochę po kawałku i nie wpływa to specjalnie na życie codzienne?
Agnieszka Kyrcz: Raczej to drugie. Na pewno nie mogłabym jednak stwierdzić, że nie wpływa na nasze życie. Uważam, że w małżeństwie, w którym jedna osoba ma twórcze zapędy, jeśli ten związek ma poprawne funkcjonować, druga osoba musi pozostać pragmatykiem. Jest to rodzaj kompromisu. Trzeba znaleźć wspólny język, obejmujący pasję tej artystycznej duszy, inaczej ta osoba będzie uciekać od rodziny, szukając kogoś innego, kto zrozumie jej pasję i doceni. A to ma opłakane skutki. Znam takie sytuacje. W przypadku mojego męża tworzenie każdego utworu jest dłuższym okresem, rozłożonym na kolejne dopiski i poprawki. Wersja ostateczna różni się znacznie od pierwotnej. Gdy jeszcze miał zespół, piosenki na koncertach były czasem grane w wersji „półproduktu”, czegoś muzycznie niedokończonego. Jednak teksty, za które on odpowiadał, były zawsze dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Tak samo jest i teraz – utwory, które publikuje, zawsze są perfekcją strategii.   

Tworzy indywidualnie/w odosobnieniu czy zdarza mu się czasem zapytać o zdanie, poprosić o pomoc?
Oczywiście, że prosi o pomoc. Nie jest typem Zosi-Samosi, co zresztą widać też w tym, że często pisał w duetach. Po napisaniu opowiadania czy powieści zawsze daje mi ją do czytania, no i mam się wypowiedzieć na jej temat, najlepiej pozytywnie. (śmiech) Co ciekawe, od lat pokazuje mi swoje teksty niezmiennie z dużą dozą nieśmiałości, zupełnie jakby nie wierzył w swoje siły.

Zdarzały mu się jakieś braki weny, przestoje? Fragmenty opowiadań, książek, z którymi nie mógł sobie poradzić? Jak sobie z tym radził, jak się zachowywał?
Kiedyś faktycznie miał półroczny okres braku weny, co ciężko odchorowywał. Był wyjątkowo drażliwy, zresztą jak każdy, komu coś ważnego nie wychodzi. Ostatnio nie zdarza mu się brak weny. Nie chwaląc się, muszę przyznać, że bardzo polega na moim zdaniu. Gdy nie jest pewien jakiegoś rozwiązania fabularnego, opowiada mi o tym jakie ma plany i pyta czy to ma sens, czy będzie tak zrozumiane jak sobie życzy. Mówi, że czegoś mu tam jeszcze brakuje i niekiedy podczas dyskusji dochodzimy do satysfakcjonującego rozwiązania. Niezależnie od wszystkiego, od czasu do czasu proponuję mu odpoczynek od pisania. W końcu to ma być dla niego przyjemność, a nie harówka.

Kazimierz często tworzy z innymi pisarzami. Jak wygląda ta współpraca? To tylko współpraca internetowa, czy odbywają się może wtedy jakieś pisarskie spotkania lub to mąż wyjeżdża w takim celu?
Dziewięćdziesiąt dziewięć procent tego pisania odbywa się za pośrednictwem Internetu albo przez telefon. Dlatego zwiększyliśmy mężowi abonament. Zdarza mu się spotykać na konwentach z ludźmi, z którymi tworzy. Spośród nich tylko Dawid Kain mieszka w Krakowie i właśnie z nim czasem widuje się na piwku, na imprezach, gdzie niekiedy rozmawiają o tym, co aktualnie mają na tapecie.

Skąd ta pasja związana z tworzeniem w duetach? Bywało że taka forma współpracy frustrowała go? Czy może więcej z tego powodu satysfakcji?
Myślę, że jest to pozostałość po jego zespole. Chęć tworzenia z innymi, frajda dzielenia się pomysłami, dialog, dorosła forma wspólnego bawienia się w piaskownicy. Na początku każda współpraca z kolejnym współpisaczem napełnia go energią, patrzy na nich i ich wspólne teksty przez różowe okulary. Trochę to przypomina zakochanie się. Później przychodzą następne fazy, aż do – niekiedy burzliwego i przykrego - rozwodu. Lata doświadczeń trochę go zmieniły. Może nie tyle lata, co moja uporczywa praca nad uświadomieniem mu meandrów ludzkiej psychiki. Nadmieniam, że czasami się mylę, choć jeszcze nigdy to się nie zdarzyło (zabójczy rechot).

Mężowi zdarza się wyjeżdżać z powodów związanych z pisaniem? Jeśli tak, to bywa to uciążliwe? A może jeździcie razem?
Wygląda to mniej więcej w ten sposób: dostaję telefon, w którym mąż informuje mnie, że zaproponowano mu wyjazd na konwent i przeprowadzenie prelekcji. Z tego co mówi wynika, że najchętniej by się z tego wykręcił, ale wiem, że tylko tak ściemnia, bo najchętniej jeszcze tego samego dnia spakowałby się i pojechałby choćby na koniec świata, żeby spotkać się ze swoimi czytelnikami. No więc mówię mu: „jedź, skoro musisz i nie udawaj, że się z tego nie cieszysz!”. Najczęściej jednak jeździmy razem, czasem całą rodziną. Zdarzyło nam się pojechać na konwent do Bielska Białej, gdzie trzy czwarte czasu spędziłam w hotelu, pilnując naszego wówczas czteromiesięcznego dziecka, ale za to wieczorem spotkaliśmy się z nowymi i starymi znajomymi. Jak widać jestem debeściarską żoną.

Zdarza się Pani czasem skrzywić po usłyszeniu pomysłów z dzieł męża? Trudno czasem uwierzyć, że mógł wpaść na coś takiego?
Nie wiem jak to ująć… W przypadku, gdyby niektóre z jego utworów napisał ktoś inny, moje pytanie brzmiałoby: „pod wpływem jakich prochów był ten koleś, że coś takiego spłodził?” Jednak lubię, kiedy mąż zaskakuje mnie swoimi kolejnymi tekstami. Uważam, że im bardziej są niepodobne do poprzednich, tym lepiej.

Jak zareagowała Pani, gdy po raz pierwszy zobaczyła pomysły/motywy z jego dzieł?
Wiem, że na przykład jego opowiadanie „Q” obrzydziło mnie i zbulwersowało. Siedzieliśmy wtedy w kawiarni, i nagle kawa przestała mi smakować. Z kolei bardzo podobało mi się jego opowiadanie „Kamienna kropla goryczy” i „Ciśnienie”. Namawiałam go, by podążał w tym kierunku, choć zdaję sobie sprawę, że powinien tworzyć różnorodne teksty.

A jaki ma Pani ogólnie stosunek do horroru? Zdarza się Wam rozmawiać o tym gatunku?
Wolę thrillery i kryminały, nie stronię jednak od inteligentnego horroru. Ostatnio oboje z mężem zachwycaliśmy się „Czyścicielem” Paula Cleave. Oczywiście, dyskutujemy o wrażeniach z przeczytanych książek, często też polecam mężowi którąś z powieści, jakie mi się spodobają. Na przykład „Porę czarnych much” Gilesa Blunta.

Przejmuje się po wydaniu swoich dzieł? Tym jak zostaną odebrane? Czyta komentarze w internecie? Jakoś na nie reaguje?
Jak by mógł się nie przejmować, skoro nie pisze tylko dla siebie? Staram się odradzać mu czytanie tak zwanych recenzji, spod pióra tak zwanych recenzentów, bo to do czego niektórzy potrafią się przyczepić, zakrawa o absurd. W takich sytuacjach przytaczam słowa piosenki zespołu Coma: „po co czytasz komentarze sfrustrowanych miernot, niech się durnie trują jadem, oszczędź sobie złego”.

Opinie na temat jego dzieł wpływają w jakiś sposób na jego kolejne projekty?
Myślę, że nie. On wie w jakim kierunku chce iść. Jego kolejne rzeczy muszą przede wszystkim podobać się jemu. Czasem próbowałam przekonać go na przykład do zmiany zakończenia powieści czy opowiadania, ale jeśli uważał, że jest dobre, nie było szans.

3 komentarze:

  1. Dobrze, że jest to tak podzielone. Tamta część mówi bardziej o Tobie, ta zaś o Was z punktu widzenia związku w którym jedna osoba jest twórcą. Nawet nie wiesz, jak mnie to natchnęło do paru przemyśleń. Naprawdę, arcyciekawy wywiad, powiedz Adze, że się jej za to kłaniam w pas i dziękuję :)

    "dorosła forma wspólnego bawienia się w piaskownicy. " - a tu na chwilę musiałem przerwać by spaść z krzesła i się trochę potarzać ze śmiechu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki wielkie za dobre słowo! Agnieszka rzeczywiście ma niezły zmysł obserwacji, no i zabójcze poczucie humoru :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oryginalny pomysł na wywiad... Pogratulować!

    OdpowiedzUsuń